Recenzja filmu

Jeden dzień (2011)
Lone Scherfig
Anne Hathaway
Jim Sturgess

Szczęście pisane jedną datą

Czy prawdziwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa? Taka prawdziwie kumpelska relacja, zupełnie niepodszyta seksem albo pożądaniem? No cóż, dyskusję na ten temat trwają od zarania
Czy prawdziwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa? Taka prawdziwie kumpelska relacja, zupełnie niepodszyta seksem albo pożądaniem? No cóż, dyskusję na ten temat trwają od zarania dziejów – jedni twierdzą, że każda taka relacja prędzej czy później musi skończyć się w łóżku. Drudzy (w większości kobiety) uważają, że to możliwe. Twórcy filmu "Jeden dzień" postanowili zmierzyć się z tym zagadnieniem i tak oto poznajemy historię Dexa i Em (Jim SturgessAnne Hathaway). Ona jest nieśmiałą brunetką zakochaną w książkach i marzącą o karierze pisarki. On to bogaty i przebojowy casanowa, marzący o tym, by pewnego dnia świat legł u jego stóp. Trudno o bardziej niedobrane charaktery, ale jak wiadomo, przeciwieństwa się przyciągają. Los chce, że ich ścieżki przecinają się pewnego lipcowego popołudnia. Coś, co początkowo wygląda na jednorazową przygodę, daje początek wielkiej przyjaźni. Od tego momentu będziemy śledzić ich coroczne spotkania – w każdy piętnasty dzień lipca. Historia rozpoczyna się w roku 1988, a kończy w 2008. Przez te lata poznamy bliżej każdego z bohaterów, dowiemy się, jakie namiętności nimi targają, kogo kochają, a kogo nienawidzą, komu się poszczęściło, a komu los rzucał kłody pod nogi.

Historii takich jak ta było wiele. Ileż to razy oglądaliśmy perypetie dwojga zupełnie niepodobnych do siebie ludzi, których na końcu połączyła miłość i wielki napis happy end? Odpowiedź brzmi – mnóstwo i niestety większość z nich był sztampowa i przewidywalna aż do bólu. Co więc wyróżnia opowieść w reżyserii Lone'a Scherfiga od innych?

Odpowiedź brzmi: duża doza realizmu. Od czasu do czasu na ekranach kin pojawia się film, który ładnie pokazuje, jak to się czasem paskudnie to nasze życie układa. Nic tam nie jest przekoloryzowane, nie ma dziwnych zbiegów okoliczności, królików wyciąganych z kapelusza i szczęśliwych (na siłę) zakończeń. Bohaterowie są prawdziwi, tacy "z krwi i kości". Płaczą, bo właśnie załamało im się życie, a nie dlatego, że im się tusz rozmazał. Nie są jakimiś półbogami, więc spadają na nich ludzkie nieszczęścia. Gdy ma ich ochlapać taksówka wjeżdżająca w kałużę obok –  tak się dzieje – nie ma sztucznego udziwnienia, że zza rogu wybiega jakiś nieznajomy i szlachetnie osłania ich przed wodą. Na ich drodze często staje zwątpienie, smutek, zaduma, wątpliwości a czasem odwiedzi ich także śmierć. A po seansie widz ocierając łzę może powiedzieć - "jakie to było prawdziwe, zupełnie jak w moim życiu". Jeśli w trakcie oglądania możemy się utożsamić z bohaterem, to według mnie film jest dobry. A jeśli jest to miłosna historia, to już w ogóle jest świetnie. Według mnie najtrudniej jest opowiedzieć o miłości nie popadając w banał, a nawet jeśli już twórca zaczyna to robić, niech zrobi to tak, byśmy nie poczuli się zażenowani. Autorom "Jednego dnia" świetnie się to udało. Mimo, że czasem film niebezpiecznie wjeżdża na tory utartych schematów i powielanych w nieskończoność klisz, wszystko ratuje prawdziwość bijąca z ekranu. To, co przydarzyło się Dexterowi i Emmie z powodzeniem mogłoby spotkać i nas. Ich historia jest na tyle szczera i życiowa, że ja nie miałam większego problemu z postawieniem się na ich miejscu. Co bym zrobiła, gdyby to mnie spotkało, czy poszłabym na to spotkanie, czy raczej została w domu? Podczas oglądania kilka razy zadawałam sobie podobne pytania.

Bohaterowie dają się lubić. Z całego grona do gustu najbardziej przypadł mi Dexter. I choć może się on wydawać na pierwszy rzut oka niezłym draniem i przykładem narcystycznego faceta, to za serce chwyciła mnie jego przemiana w trakcie filmu. Na początku to taki cwaniaczek, myślący tylko o seksie i wygodnym życiu. Po czasie poznajemy jego prawdziwe myśli i obawy, jakie w nim tkwią. Staje się bardziej domyślny, rozsądny i nareszcie zaczyna podejmować dobre decyzje, by w końcowych fragmentach zaprezentować się nam jako świetny mąż i przesłodki tatuś. Ale może to tylko moje skrzywienie i Dex wcale nie jest taki fajny - ja po prostu kocham ekranowych drani o nie do końca szlachetnym charakterze. Emma natomiast to jego przeciwieństwo. Jest zrównoważona, mądra, wie czego chce, nie popełnia błędów, zawsze myśli nim coś zrobi – jednym słowem ideał. I może właśnie dlatego zajęło mi sporo czasu by ją polubić. W sumie sama nie wiem czemu tak wyszło – to nie tak, że mnie irytowała czy drażniła, po prostu nie podbiła tak mojego serca jak jej ekranowy partner. Dopiero od momentu, gdy zamieszkała w Paryżu zauważyłam, że moja sympatia do niej wzrasta. I tak się zastanawiam, czy to wina konstrukcji bohaterki, czy może Anne Hathaway? Lubię ją, ale jakoś w tym filmie nie do końca mnie "kupiła". Chyba wolałabym, by Emmę zagrała prawdziwa Brytyjka. Ostatecznie nie uważam, by wypadła jakoś tragicznie, a nawet dodam, że jedna scena w jej wykonaniu (kłótnia z Dexterem w restauracji) bardzo mi się spodobała. Natomiast Patricia Clarkson, grająca rolę Alison (mamy Dexa) bez problemu zdobyła moją sympatię i strasznie żałowałam, że było jej tak mało na ekranie. Stworzyła taką ciepłą, kochającą postać – to niesamowite, by przebywać tak krótko na ekranie i tak zaskarbić sobie sympatię widza.

Na plus tej produkcji można zapisać zdjęcia - szczególnie początkowe, przedstawiające Londyn. Muzyka autorstwa Rachel Portman również jest godna uwagi. Najbardziej jednak z całego seansu zapamiętam końcową scenę na wzgórzu. Cały fragment, od momentu ukazania pierwszego dnia znajomości naszej głównej pary, po sceny z Dexterem i jego córeczką, naprawdę chwytały za serce. Był to też dla mnie najciekawszy fragment całego filmu. Do gustu przypadła mi również  koncepcja ukazania opowieści z perspektywy jednej daty – 15 lipca. Możemy wtedy odbyć sentymentalną podróż w minione epoki i przypomnieć sobie, przy czym kiedyś szalało się na parkiecie.

"Jeden dzień" to melodramat pełną gębą. Wielu z Was pewnie wzruszy (co wrażliwszych na pewno). Mnie nie doprowadził do łez (i to mnie właśnie najbardziej zdziwiło, bo widząc trailer byłam pewna, że będę płakać i płakać… a tu nic), ale nie zmienia to faktu, że ogólnie to bardzo dobra historia o miłości. Opowieść o tym, że czasem najwspanialsza rzecz, jaka może nas uszczęśliwić, jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko uważnie się rozglądać. A romantycy znajdą tu potwierdzenie tego, co wiadomo od dawna. Najpiękniejsze i najtrwalsze uczucia zawsze zaczynają się od przyjaźni.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Raz na jakiś czas w przemyśle filmowym zdarzają się historie miłosne, które szczerze wzruszają. Siekają... czytaj więcej
15 lipca. Magiczna data. Dwoje tak obcych sobie ludzi, zbieg okoliczności, odurzenie winem, przyjaźń na... czytaj więcej
Em i Dex, Dex i Em... Ona - kryjąca się za wielkimi oprawkami, zakompleksiona, wojująca o prawa człowieka... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones